Republikanom zabrakło scenariusza B. Planowali zrobić kampanię o Obamie - kto to taki jest. Kryzys gospodarczy zaskoczył ich - z wyjątkiem Newta Gingricha, który chce startować dopiero w 2012 roku. Mógłby kampanię McCain-Palin uratować kryzys międzynarodowy, ale wojna w Gruzji już była, wojska syryjskie nie wkroczą przed wyborami 4 listopada do Libanu, a w Izraelu trwa pat rządowy, który utrudnia podjęcie decyzji w sprawie fabryk broni atomowej w Iranie.
Wielkie debaty o bezpieczeństwie, gospodarce i charakterze nadal decydują o wyniku wyborów - a nie puder, bielsze zęby czy wstrzykiwany w twarz Joe Bidena botoks. McCain bez pomysłu na gospodarkę przegrał wszystkie trzy debaty wyborcze zdobywając przychylność odpowiednio - 32%, 43% i 22% widzów. Jednak równocześnie trwa ciężka kampania w terenie. Wymyślane są sposoby jak dotrzeć do wyborcy z własnym przekazem i to przekazem skutecznym.
Kampania wrześniowa: dominacja republikanów
Sztab republikanów postanowił odebrać demokratom decydowanie o cyklu newsów. W kilka godzin po zakończeniu sierpniowej konwencji demokratów ogłoszono zaskakujący wybór, że Sarah Palin ma być kandydatką na wiceprezydenta. Spełniła swoje zadanie: po pierwsze przez trzy tygodnie media zajmowały się kim ta osoba jest i jakie ma poglądy, po drugie obudziła dumę wśród konserwatystów i dorzuciła do kampanii McCaina 30 milionów $.
Również zawieszenie kampanii przez McCaina i jego powrót do Waszyngtonu, by wynegocjować plan ratunkowy dla gospodarki, mogło umocnić dominację republikanów. Jednak popełniono błąd: odwołano występ u Davida Lettermana (coś w rodzaju programu Szymona Majewskiego), po czym McCain zamiast udać się do samolotu, poszedł do sąsiedniego studia w tym samym budynku i wystąpił u Katie Curic (coś w rodzaju programu Tomasza Lisa). Następnie w Waszyngtonie popierał plan opracowany przez elity - gwarancje państwowe dla banków, dofinansowywanie kredytów mieszkaniowych - który w pierwszej wersji przepadł w Kongresie. Całkiem sporo kongresmenów okazało się bowiem zwolennikami wolnego rynku, a nie interwencji i mnożenia pieniądza w gospodarce.
Gospodarka: Amerykanie myślą inaczej niż elity
Amerykańskie elity, po zachłyśnięciu się w latach 70-tych Keynesem, obecnie jak jeden mąż wyznają idee Miltona Friedmana. Okazuje się jednak, że bardzo wielu Amerykanów wolałoby twardy i mocny pieniądz -- wg sondażu Pew z 30 września aż 38% nie życzy sobie pompowania pieniędzy w gospodarkę (a więc jest podażowcami takimi jak Ronald Reagan), a 24% twierdzi, że rozumie naturę kryzysu. W sytuacji, gdy elity jednogłośnie twierdzą, że kryzys ma charakter finansowy (bo jeden kongresman Ron Paul to nie elita), a 38% wyborców twierdzi, że kryzys ma charakter monetarny, czyli przyznaje rację Ronowi Paulowi - to ważny sygnał, zupełnie zignorowany przez ekipę McCaina, której dowodzi ekonomista Douglas Holtz-Eakin.
Newt Gingrich, Rudy Giuliani czy Mitt Romney są wielce powściągliwi, ale Romneyowi wymsknęło się, że "nie ma pojęcia jaka logika stoi za planem ratunkowym popieranym przez McCaina", to znaczy jak miałby on zadziałać. Jedynym, który się wypowiada jest Ron Paul, który uważa, że ciągłe obniżanie oprocentowania kredytów sprawia nadmierną podaż pieniądza, która jest łatwo mierzalna -- wysokie ceny złota i słaby względem innych walut dolar jest mierzalnym dowodem, że kryzys ma charakter monetarny, bo w gospodarce jest za dużo pieniądza i wpompowanie kolejnych 700 mld dolarów wcale się systemowi nie przysłuży.
Rekordy bite w Ohio
Obama wydał 800 tysięcy dolarów na rejestrację wyborców. Rejestrowani są też zmarli, dzieci z przedszkoli a także postacie z kreskówek Disneya. Poziom rejestracji wyborców wyniósł 94% w Ohio, a w Indianie 105% (sic!). Bite są też dużo poważniejsze rekordy. Do początku października kampania Obamy skontaktowała się przez agitatorów (canvassers) z 37% mieszkańców Ohio, podczas gdy kampania McCaina z 27%. Jeśli dodać do tego e-maile i esemesy, to wynik kampanii Obamy sięgał 43% skontaktowanych miesiąc przed wyborami.
Jak to się robi? Sztab Obamy podzielił Ohio na 1231 "sąsiedztw", które obejmują po 8-10 obwodów głosowania. W każdym sąsiedztwie działa zespół agitatorów, którzy chodzą od drzwi do drzwi. Na początku września zespoły działały w 65% sąsiedztw, na początku października w 85% sąsiedztw. Dla porównania kampania Kerry'ego sprzed czterech lat ograniczała się tylko do miast. Kampania Obamy podjęła dwa wielkie ryzyka -- 1) wydania ogromnej forsy na przeszkolenie i zbudowanie zastępów agitatorów, 2) zaufania agitatorom, że to oni będą w stanie nakłonić ludzi do głosowania. Przecież to mogły być bandy hipisów, zniechęcających mieszkańców małych miasteczek, a sami agitatorzy pracują często za darmo, więc pytanie czy potrafią agitować.
Jeremy Bird - szef kampanii Obamy w Ohio - tak tłumaczy nowość w organizacji kampanii: "Postanowiliśmy, że nie będziemy rozliczać agitatorów z liczby wyborców, których odwiedzili. Rozliczamy ich za liczbę wolontariuszy, których rekrutują, szkolą i nadzorują. Sztab główny kampanii nie odpytuje nas z liczby wręczonych ulotek, ale z liczby powołanych zespołów w sąsiedztwach i czy agitatorzy są na wszystkich wydarzeniach lokalnych".
Na co wydaje kampania Obamy
McCain prowadzi w sondażach na Florydzie, bo brał tu udział w bardzo ostrych prawyborach, więc jest znany i wielu ma świeżo w pamięci, że w w styczniu na niego oddali głos. Z kolei demokratyczne prawybory na Florydzie praktycznie się nie odbyły i żaden z demokratycznych kandydatów nie prowadził tu kampanii. Obama postanowił przeprowadzić tu największą w historii polityki kampanię terenową - z innych stanów ściągano na Florydę specjalistów, wolontariuszy i agitatorów. Latem otworzono 60 biur i zwerbowano ponad 100 tysięcy wolontariuszy, których pracę nadzoruje 300 płatnych supervisorów. Jednocześnie Obama permanentnie puszcza w tym stanie w telewizji reklamówki, na których emisję wydał pięć razy więcej, niż McCain.
Wydatki na emisję reklamówek w telewizji nadal pochłaniają najwięcej. Obama wydawał dotąd dziennie 1,0-1,1 mln $ na wykupienie czasu antenowego. Na przełomie września i października sztab senatora z Illinois dokonał wielkiej ofensywy z dziennymi wydatkami 2,0-2,4 mln $ (dane z całego kraju). Przyniosła ona należyty skutek, wzmocniła morale zwolenników Obamy i 3 października Charles Krauthammer był pierwszym konserwatywnym publicystą, który przyznał, że nowym prezydentem zostanie młody Mulat.
Jak dokładnie wyglądały osiągnięcia reklamowej szarży demokratów w dniach 28 września - 4 października. W owym tygodniu demokraci wydali 16,2 mln $, a republikanie 9,5 mln $. Jaki był dokładnie efekt? W stanach, w których poziom wydatków na spoty telewizyjne był podobny, Obama przesunął się w sondażach o średnio 2,44 punkty procentowe. W stanach, w których Obama wydał w telewizji przynajmniej 1,7 razy więcej - to poparcie dla niego wzrosło o średnio 3,61 punkty procentowe. Równocześnie w tym samym tygodniu jedynym stanem, w którym to McCain wydawał więcej na reklamę niż Obama była Minnesota -- i tu również reklama okazała się efektywna, bo poparcie zaczęło wyraźnie rosnąć McCainowi.
Efekt Bradleya nie istnieje
Jednym z ulubionych zajęć publicystów w czasie tegorocznych wyborów jest omawianie efektu Bradleya. Dziesięć dni temu w Gazecie Świątecznej amerykanistka Agnieszka Graff poświęciła efektowi Bradleya aż trzy strony. Efekt Bradleya - wyjaśnijmy wreszcie to zjawisko - to rzekomy wstyd własnego rasizmu, który każe znaczącej statystycznie grupie deklarować w sondażach i publicznie twierdzić, że się zagłosuje na Murzyna, a w rzeczywistości oddaje się głos na Białego. To efekt Bradleya miał być winien przegranej Obamy w New Hampshire w styczniu. W istocie zadecydowało tam zupełnie inne zjawisko - efekt Lazio - o czym można przeczytać w artykule przedstawiającym cztery teorie i obalającym punkt po punkcie pierwsze trzy.
Ucieszyło mnie, że również politolodzy Harvardu zabrali się za efekt Bradleya i obalili wreszcie ten mit. Dokładniej jeden politolog - Daniel Hopkins. Prześledził on 133 wyścigi wyborcze kobiet, Murzynów i przedstawicieli mniejszości na stanowiska senatorów i gubernatorów w latach 1989-2006. Wyszło mu, że efekt Bradleya zaczął znikać odkąd Bill Clinton rozpoczął leczyć rany rasizmu po zamieszkach w Los Angeles w 1992 roku (53 ofiary śmiertelne) i zanikł ostatecznie w 1996, gdy Bob Dole w wyborach prezydenckich próbował zdobyć elektorat murzyński obietnicą niskich podatków. Pracę Daniela Hopkinsa można przeczytać tutaj: http://people.iq.harvard.edu/%7Edhopkins/wilder13.pdf
Szkoda tylko, że pani Graff z Krytyki Politycznej jest o całe pokolenie do tyłu.
Andrzej Kozicki w ramach Ameryka Wybiera
środa, 22 października 2008
Jak to się robi w Ameryce.
Etykiety:
Andrzej Kozicki
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz