sobota, 5 stycznia 2008

Iowa. Stanisław Burdziej

Wieczorem w czwartek 3 stycznia seria spotkań wyborczych (tzw. caucuses) w stanie Iowa zainaugurowała kolejny etap kampanii prezydenckiej w USA, który za pół roku skończy się wręczeniem oficjalnych nominacji kandydatom obu głównych partii.


Ponieważ tegoroczne wybory różnią się od większości poprzednich brakiem wyraźnego lidera wyścigu – a dotyczy to w równej mierze obu partii – wyraźne zwycięstwo danego polityka w Iowa może mieć znaczący efekt psychologiczny i przekonać niezdecydowanych o realnych szansach danego kandydata. Dlatego właśnie ośmiu demokratów i siedmiu republikanów skoncentrowało swe wysiłki na mobilizacji mieszkańców stanu do wzięcia udziału w spotkaniach. Hillary Clinton wabiła ich kanapkami, Barack Obama zorganizował wolontariuszy, którzy pilnowali dzieci tym, którzy chcieli wziąć udział w prawyborach; kandydaci ci zadbali nawet o łopaty do odśnieżania, aby obfite opady nie utrudniały osobom starszym dotarcia do punktów wyborczych oraz utworzyli sieć wolontariuszy, którzy gotowi są podwieźć zwolenników swego kandydata na miejsce głosowania. Batalię, którą na tym etapie kandydaci prowadzą przede wszystkim w obrębie własnej partii, opisuje się czasem jako starcie politycznej pasji i entuzjazmu (Obama i Huckabee) z establishmentem (Clinton oraz Giuliani i Romney).

Wyraźne zwycięstwo Obamy (otrzymał 38% głosów demokratów) i Huckabee (34% głosów republikanów) w Iowa zdaje się wskazywać, że Amerykanie zagłosowali za zmianą. Obu kandydatom pomogła zmiana priorytetów w toczącej się kampanii. Poprawa sytuacji w Iraku, a więc także zejście polityki zagranicznej na drugi plan, była trudnym wyzwaniem dla Republikanów, tradycyjnie prezentujących się jako twardzi obrońcy narodowego bezpieczeństwa. Obamie i innym konkurentom pani Clinton, z kolei, trudniej było krytykować ją za poparcie tej interwencji w 2003 roku.


Republikanom pozostały więc tradycyjne kwestie społeczno-kulturowe, ale tu tylko niewielu ma czystą kartę u wyborców: rozwodnik Giuliani jest zwolennikiem prawa do aborcji, zaś Mitt Romney, jako mormon, jest niestrawny dla większości konserwatywnych chrześcijan ewangelicznych, którzy są największą siłą w elektoracie republikańskim.

Stanisław Burdziej – socjolog i amerykanista, absolwent Heidelberg Center for American Studies, doktorant w Instytucie Socjologii UMK w Toruniu

Brak komentarzy: