środa, 9 stycznia 2008

New Hampshire. Analiza. Andrzej Kozicki.


W dwusetną rocznicę zburzenia Bastylii chiński przywódca Deng Xiaoping został zapytany, co sądzi o spuściźnie rewolucji francuskiej. „Za wcześnie, by o tym mówić" – odpowiedział. Czy zatem nie jest za wcześnie mówić o zwycięstwie Hillary Clinton w New Hampshire kilka godzin po tym wydarzeniu? Ale może jedna z teorii będzie prawdziwa?

Wygrana Hillary była zaskoczeniem. Stawiano na Obamę. Tim Russert, który jako dziennikarz NBC zjadł zęby na polityce, tak skomentował wyniki: „To pierwsze wybory, gdy nikt, ale to nikt – socjolog, ekspert albo sztabowiec – nie dał znać, puścił oko albo powiedział na ucho: wiesz, jeszcze mamy szansę".

Grafiki przedstawiają trend wznoszący Obamy przez cały grudzień, linia przecięcia występuje dzień po sejmikach w Iowa, ostatnie pięć sondaży wykazuje uśrednioną przewagę 7,4 punkta procentowego Obamy nad Clinton. Przedostatniego dnia kampanii jeszcze 30% zakładów na pieniądze obstawianych jest na Clinton, ostatniego dnia nikt już nie obstawił na Clinton. W czasie spływania wyników z lokali, zakłady nadal są przyjmowane wobec sprzecznych prognoz ABC i NBC, ale przez noc wahadło przechyla się o 100 punktów w drugą stronę.




Teoria pierwsza: Efekt Bradleya. Czarnoskóry Tom Bradley walczył o fotel gubernatora Kalifornii w 1982 roku, wygrywał w sondażach, ale przegrał wybory. Wiele kolejnych wyborów potwierdziło, że ankietowani nie chcą wychodzić na rasistów i deklarują poparcie dla kandydata mniejszości (Murzyna czy mormona), choć za kotarą naprawdę głosują na przedstawiciela establishmentu. Socjolodzy zauważają, że z upływem lat efekt Bradleya jest coraz mniejszy. Niemniej takie wyjaśnienie wygranej Hillary zaproponował Eugene Robinson w Washington Post.

Teoria efektu Bradleya ma tę zasadniczą słabość, że sondaże trafnie przewidziały poparcie dla Mitta Romneya. A uprzedzonych wobec mormonów jest więcej (24%), niż wobec Murzynów (5%).

Teoria druga. Efekt ostrzeżeń przed korkami. Wyświetlanie przy autostradzie informacji, że droga jest zapchana powoduje skierowanie części ruchu na drogi poboczne. Podobnie independents przekonani, że Obama wygra zdecydowanie z Clinton, zamiast zagłosować w prawyborach demokratycznych poczuli, że ich poparcie może rozstrzygnąć prawybory republikańskie – i na nie się udali. W ten sposób niezależni wyborcy mieliby odpłynąć od Obamy do McCaina. Wyborcy odpływali do McCaina przez pół roku: na początku 68% niezrzeszonych zamierzało wziąć udział w eliminacjach demokratycznych, w grudniu 42% z nich chciało oddać kartkę na któregoś z republikanów.

Teoria efektu zakorkowania nie sprawdza się, bo w rzeczywistości w dniu prawyborów nastąpił przepływ dokładnie w drugą stronę – o dwa punkty procentowe, ale jednak. To niezrzeszeni pojawili się u demokratów w większej liczbie, niż przewidywano. I tak jak 37% independents chciało głosować na Obamę, tylu zagłosowało.

Teoria trzecia. Efekt Feilera-Skurnika. Bruce Feiler wskazuje, że pod wpływem coraz lepszego przepływu informacji skraca się, za to intensyfikuje rozpęd (momentum). W czasach przed YouTube wygaszenie rozpędu McCaina w 2000 roku zajęło sztabowi Busha dwa tygodnie. Wymagało to przygotowania i wyemitowania dwu reklamówek telewizyjnych. Tym razem wszyscy wysyłali sobie linki do fragmentów debaty (dwa dni przed wyborami) i filmik z Hillary, która próbuje nie ulec emocjom, by nie uronić łzy (dzień przed wyborami). Oznaczałoby to, że rozpęd Obamy trwał tylko 4 dni i został zatrzymany najwcześniej dzień przed wyborami. Obama był też tak powolny, że nie zmienił swojego hasła między prawyborami.

Zatrzymanie rozpędu Obamy da się w ten sposób wyjaśnić, bo tak jak Obama miał według sondaży 37%, tak też z poparciem 37% skończył. Nie wyjaśnia jednak jak Hillary w zaledwie 24 godziny skoczyła o dziewięć punktów procentowych.

Teoria czwarta. Efekt Lazio. Rick Lazio startował przeciw Hillary Clinton w wyścigu o fotel senatorski w 2000 roku. Podczas debaty przedwyborczej zszedł z podium i podszedł do Hillary z plikiem rachunków szpitalnych. Teatralnie położył je na pulpicie Hillary i stał przy jej pulpicie całą wieczność – to jest 20 sekund – nim wrócił do swojego pulpitu. Hillary zachowała zimną krew, ale widzowie odebrali zachowanie Lazio jako naruszenie prywatnego terytorium damy. Tym samym Lazio przegrał debatę, a wkrótce wybory.

Również w New Hampshire Hillary bezsprzecznie wygrała debatę przedwyborczą (42% HRC do 32% BHO). Rzekomo obyty w dyplomacji Richardson głosił, że chce negocjować ze Związkiem Radzieckim. Barrack Obama na sugestię, że wydaje się milszy od Hillary, odpowiedział zimnym głosem, patrząc w kartkę: „Pani senator jest wystarczająco miła". Wreszcie John Edwards zaatakował Hillary. Kandydatka tylko czekała na atak na siebie, by ostro kontratakować, a kontrataki zawsze są skuteczniejsze i bardziej wiarygodne. Edwardsowi wypomniała, że żadna z jego inicjatyw nigdy nie przeszła w Kongresie, a Obamie, że zwalczając lobbystów zapomniał o szefowej swojej kampanii w New Hampshire – znanej lobbystce firm medycznych. Wreszcie, przypomniała, że o ile ona ma osiągnięcia w zmienianiu (i zaczęła wyliczać), to obaj panowie o zmianie mogą co najwyżej pogadać.

Hillary miała bezpośrednią, nieprzygotowaną wypowiedź na ostatnim spotkaniu, gdy w odpowiedzi na pytanie przyznała, że owszem – ponosi trudy kampanii i czuje zmęczenie, ale walczy o coś wielkiego. Była bliska łez. Wieczorem przed prawyborami Edwards zaatakował Hillary i powiedział, że kandydatka na prezydenta nie powinna być płaczliwa.

Efekt Lazio jest najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem tego, co się zdarzyło w New Hampshire 8 stycznia 2008 roku. Wygrana w debacie – dla 48% wyborców debata była „bardzo ważna" w kształtowaniu wyboru – i zarzucanie Hillary cynicznego spektaklu z reżyserowanym płaczem, gdy był to jeden z bardzo niewielu, jeśli nie jedyny moment naturalności u Hillary – sprawiło, że aż 51% wyborców podjęło decyzję w dniu wyborów (zwykle jest to tylko 30%). To wydarzenia ostatnich 30 godzin kampanii sprawiły, że Clinton poszybowała o 9 punktów.

To wydarzenia ostatnich 30 godzin kampanii sprawiły, że Clinton poszybowała o 9 punktów. To dlatego Clinton wygrała wśród kobiet 14 punktami nad Obamą. To kobiety zadecydowały o wyniku.


1 komentarz:

Krzysztof Nędzyński pisze...

Chciałbym przedstawić wytłumaczenie przyczyn zwycięstwa Hilary wyczytaną w New York Timesie. Nie będzie bardzo kontrowersyjnym stwierdzenie, że Hillary Clinton jest polityczną profesjonalistką. Wszyscy wiedzą czego można się po niej spodziewać, jest na świeczniku bardzo długo i to, że ani razu nie dała plamy w tak wymagającym i konkurencyjnym środowisku jest niewątpliwie jej ogromną zaletą. Z podniesioną głową przeszła przez najtrudniejsze egzaminy. To jest rzecz, którą elektorat na pewno docenia, bo nie ma wielu polityków, którzy dysponują takim doświadczeniem.

Jeden z najważniejszych problemów z Hilary (czy każdym długoterminowym politykiem) polega na tym, że władza alienuje. Hamlet skarżył się nie na złą wolę, ale na ignorancję władzy. Choćby zaklinała się tysiąckroć że jest inaczej, Hilary nie wie jak to jest być na dole drabiny społecznej. I to jest ogromny minus dla osoby, które chce przewodzić ludziom, którzy w większości przez większość swojego czasu starają się zaradzić swojemu niedostatkowi.

Dlatego ludzie chcą jednak przynajmniej wiedzieć, że na ich (i całego świata) prezydenta kandyduje człowiek, a nie cyborg. Osoba posiadająca uczucia, słabości, nawet wady, której też czegoś brakuje. Oczywiście nie może to być w formie ekshibicjonizmu, ale właśnie przebłysku autentyczności. W moim przekonaniu to właśnie dlatego Clinton wygrała w New Hempshire.

http://www.nytimes.com/2008/01/08/us/politics/08style.html?scp=2&sq=leibovich+mark

Wydaje mi się, że elektorat zachowuje się bardzo mądrze pozostawiając Hilary w grze. Hilary pod względem charakterologicznym stanowi absolutną ligę światową i klasę samą w sobie. Przypomina mi się stara anegdota . Hilary Clinton, spotyka z mężem, już prezydentem na stacji benzynowej swojego byłego chłopaka. Na to Bill: "widzisz kochanie, gdybyś wyszła za niego prowadziłabyś teraz stacje benzynową". Na to Hilary: "Ależ nie mój kochany, to on byłby teraz prezydentem...".

Problem stanowi jej niezbyt rozsądny program, zwłaszcza gospodarczy. Ale teraz, w prawyborach, elektorat decyduje się którzy dwaj politycy będą w ogóle mieli szansę poważnie porozmawiać o programie. Teraz szukają kandydatów o najbardziej pożądanych cechach charakteru. Jakie to są cechy? Mogę polecić teorię, która najbardziej mnie przekonuje:
http://polidea.pl/Articles/10052,2,W
http://www.wanniski.com/showarticle.asp?articleid=368