Po nieznacznym zwycięstwie Johna McCaina w Karolinie Południowej (pierwszy, głosujący stan Południa), jeśli senator z Arizony powtórzy sukces na Florydzie 29 stycznia, chyba nikt nie zatrzyma go w drodze do nominacji. Po wygraniu w słynącym z niezależności New Hampshire oraz solidnym drugim miejscu w Michigan, udowodnił że potrafi sprzedać swoją kandydaturę w zróżnicowanych grupach wyborczych. Na Florydzie dobrze wróżą świetne wyniki wśród wyborców określających się jako niezależni, umiarkowanych konserwatystów i wśród personelu wojskowego (czynnego i emerytowanego), którego w Słonecznym Stanie jest pod dostatkiem. Kolejny plus dla McCaina to sondaże, wykazujące że jako jedyny Republikanin ma w ogóle szanse wygrać z kandydatem Partii Demokratycznej…
Zatrzymać go może już chyba tylko dwóch rywali. Po zwycięstwie w Michigan i w sobotę w Newadzie, Mitt Romney przedstawia się jako jedyny kandydat, który wie jak uleczyć coraz bardziej zwalniającą gospodarkę. Ale jak na razie miliony włożone w kampanię, nie za bardzo przekładają się na wyniki: zwycięstwa odniósł jedynie na sprzyjającym terytorium (w Michigan się urodził, licznie mieszkający w Newadzie mormoni masowo głosowali na jednego ze swoich). Floryda będzie ostatnią deską ratunku dla Rudolpha Giulianiego, do niedawna głównego kandydata Republikanów. Sławny burmistrz Nowego Jorku odpuścił sobie wcześniejsze prawybory, skupiając się na Florydzie właśnie. Nie wykluczone, że się … przeliczył: sondaże wskazują nieustannie, że jego gwiazda stale blaknie. Używając porównań sportowych: wydaje się, że Amerykanie nie cenią boksera, który zamiast walczyć od pierwszej rundy, wskakuje na ring w… czwartej. A prawybory to przecież wielkie wyborcze laboratorium: wyborcy mogą sprawdzić nie tylko program dla poszczególnych grup, środowisk czy stanów, ale – co być może ważniejsze – zobaczyć jak reagują na ataki i stres. Z czołówki zdaje się odpadać sensacyjny zwycięzca z Iowa – Mike Huckabee. Drugie miejsce w Karolinie Południowej nie jest może złe, ale wyniki tzw. exit polls wręcz druzgocące – popierają go głównie religijni fundamentaliści, w innych grupach społecznych prezentuje się słabo, co na Florydzie – i podczas dalszych prawyborów - nie daje wielkich szans na zwycięstwo.
Wśród Demokratów znów po połowie: w Newadzie Hillary Clinton dostała więcej procentowo głosów, ale Barack Obama – więcej delegatów na wybierającą nominata konwencję. Clinton bezapelacyjnie wygrała wśród kobiet i Latynosów, Obama – wśród młodych, dobrze wypadając także wśród związkowców. Zapowiada to wyrównaną walkę o nominację Partii Demokratycznej nawet do późnej wiosny.
Wszyscy powtarzają, że to najciekawsze wybory ostatnich kilkudziesięciu lat. Po raz pierwszy od 1928 r. nie startuje ani urzędujący prezydent, ani wiceprezydent. W obu partiach nie ma mianowanego przez partyjny establishment kandydata. Efekt? W styczniu 2009 r. do Białego Domu wprowadzi się prezydent bez precedensu. Bo będzie:
- albo pierwszą kobietą i byłą Pierwszą Damą (Clinton),
- albo pierwszym czarnoskórym prezydentem (Obama),
- albo najstarszym w momencie inauguracji – 72 lata (McCain),
- albo pierwszym pastorem-baptystą w Białym Domu (Huckabee),
- albo pierwszym mormonem jako prezydent (Romney),
- albo drugim katolikiem na urzędzie, choć z trzecią żoną (Giuliani).
Jeśli do tego dodamy obecnego burmistrza Nowego Jorku, multimiliardera Michaela Bloomberga, który nie wyklucza startu jako kandydat niezależney (a taki jeszcze nigdy nie zasiadał w Białym Domu) i może wydać na wybory z własnej kieszeni… okrągły miliard dolarów, nie można nie zakrzyknąć: „Możliwe tylko w Ameryce!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz