sobota, 26 stycznia 2008

Jak to jest z tymi amerykańskimi katolikami?. Tomasz Rowiński

Gdy ostatnio zastanawiałem się, czy Barack Obama nie stanie się kandydatem amerykańskich katolików, postawiono mi pytanie, czy ktoś kto jest za całkowitą legalizacją aborcji i związków homoseksualnych może liczyć na takie poparcie. Pytanie jest całkowicie zasadne i cieszę się, że padło skłania bowiem do rozważań nad złożonością religijnych fenomenów w Ameryce.


Kiedy zadano mi to pytanie rzeczywiście nie znałem przywołanych powyżej poglądów Obamy, ale też nie chciałem się skupiać na tym problemie. To co mnie szczególnie zainteresowało to fenomen religii w Ameryce, przemian jej języka i funkcjonowania. Wiąże się z tym fakt, że dzięki Obamie pierwszy raz religia od niepamiętnych czasów pojawiła się w języku kampanii wyborczej Partii demokratycznej w pozytywnym kontekście. Zadając pytanie, czy to Obama nie stanie się kandydatem katolików założyłem, że nie namówię nikogo do głosowania na jego osobę, ponieważ raczej nie ma w moim zasięgu potencjalnych amerykańskich wyborców. Znając jego poglądy i wypowiadając się w stronę amerykańskiego słuchacza pewnie nie postawiłbym tego gorszącego pytania. Dlaczego w ogóle coś takiego zasugerowałem? Dlatego, że amerykańscy katolicy głosują na demokratów od dawna od czasów znacznie wcześniejszych niż prezydentura Kennedy'ego. Oczywiście minęły już czasy, kiedy katolicy to byli niemal wyłącznie emigranci z Polski, Włoch i Irlandii, którzy nie wyobrażali sobie popierać republikanów. Pewne prawidłowości jednak zostały. W poprzednich wyborach w 2004 roku mieliśmy zresztą znów kandydata katolika z partii demokratycznej - Johna Kerrego i jego poglądy nie różniły się niestety w newralgicznych kwestiach od poglądów Obamy. To znaczy niuansował on swoją postawę mówiąc, że prywatnie jest przeciwko aborcji, ale publicznie musi reprezentować wszystkich demokratów i dlatego jest za... Moje pytanie było też trochę przekorne, ponieważ równocześnie wiedziałem już, że katolicy w USA popierają raczej Hilary Clinton. Dla pani senator i byłej Pierwszej Damy religia w ogóle nie jest interesująca, a jej poglądy, jeśli się nie mylę, są identyczne jak Baracka Obamy. Jedyny katolik w gronie kandydatów Rudolph Gulliani, jest raczej katolikiem tylko na papierze, jeśli będziemy pamiętać o tym, że jego obecna żona jest już trzecią z kolei, a liberalizm jego światopoglądu (choćby w kwestii aborcji) oburza większość w Partii Republikańskiej, z której się wywodzi.


Rozważałem, rzecz okiem socjologa przyjmując założenie "czego się można spodziewać", a nie "czego by należałoby się spodziewać". Katolicy amerykańscy raczej nie popierają republikanów, którzy przeważnie są przeciw aborcji i związkom homoseksualnym, ale za to za wojną i karą śmierci. Z pewnością nie zechcą poprzeć mormona ze względu na poligamię i ogólną niechęć do ich stylu życia, ani też innych protestanckich "nowonarodzonych". Utożsamienie Romney'a z poligamią oczywiście jest niesprawiedliwe ponieważ on sam odrzucił ją kiedy została wprowadzona w kościele mormońskim. Jednak jego problem polega też na tym, że mormoni, podobnie jak jehowi nie są uważani za chrześcijan, ale za pseudo-chrześcijańską sektę. Dotyczy to czwartej części Amerykanów. Jeśli chodzi o język „nowonarodzonych” Wydaje się, że katolicka mentalność jest silnie osadzona w religii instytucjonalnej i racjonalizmie, a nie w pozostających poza sferą wolnego wyboru emocjach. Dlatego właśnie Obama ma szansę trafić do amerykańskich katolików. Język którego użył w swoim spiczu o religii znacznie bliższy jest analizom kardynała Ratzingera (np z debaty z Habermasem) niż temu jak podają swoim odbiorcom religię aż nadto charyzmatyczni teleewangelisci. Takich odbiorów inaczej podanej religii w USA może być zresztą więcej wśród wyborców, którzy do tej pory musieli wybierać między areligijnymi demokratami a stylem teleewagelicznym. Wybór nie jest łatwy i wie o tym każdy kto włączył kiedyś kanał któregoś z telewizyjnych pastorów.

Tomasz Rowiński

Brak komentarzy: