sobota, 23 lutego 2008

David Brooks: „Gdy czar pryska".

Na początku wyglądało to jak kilka odosobnionych przypadków znużenia wśród entuzjastów Mary Chapin Carpenter w Berkeley, Cambridge i Chapel Hill. Jednak potem psychoterapeuci zaczęli zdawać sobie sprawę, iż pacjenci z całego kraju narzekali na tą samą dolegliwość. Były to pierwsze oznaki tego, co nieuchronnie okaże się fenomenem na skalę ogólnonarodową – Syndromu Rozczarowania Obamą.


Ludzie dotknięci tą przypadłością przechodzili już fazy Obamo-manii – omdlenia na wiecach, łkanie nad ekranami dotykowymi podczas oglądania filmów z udziałem Obamy, spędzanie godzin przy wyrobie rękodzieł ludowych z podobizną Michelle Obamy [żony Baracka]. Pacjenci ci doświadczyli intensywnych przypływów nadziejo-aminy – substancji chemicznej odpowiedzialnej w mózgu za euforyczne wrażenie historycznych przemian oraz własnego wybawienia.


Jednakże, kiedy mijał tydzień za tygodniem, pacjenci odkryli, iż potrzebują coraz więcej zastrzyków czystszej nadziei aby podtrzymać swe uczucie pobudzenia. Nakręcali się, pragnąc coraz więcej nadziei, więcej nawet niż byłby im w stanie dać sam Papież Nadziei [Hope Pope], gdy jej natomiast nie otrzymywali, przechodzili drastyczne spadki samopoczucia, wywołane niedostatecznym poziomem wiary w przyszłość. Na stronie Facebooka 'Yes We Can! Zaczęły pojawiać się niepokojące posty. Poczucie nudy zaczęło zakradać się pomiędzy amerykańskie kluby fanów książek Iana McEwana (alias „Iana Makabry").


Do tej pory, przemówienia Wybrańca stanowiły dla nich nie tyle naginanie słów, co poruszenia duszy, przekraczające czas i przestrzeń. Jednak ci pozostający w uścisku Syndromu Rozczarowania Obamą, zaczęli zastanawiać się, czy Jego gadka ma w ogóle jakiś sens. Przykładowo, Jego Nadziejność mówi tłumom, iż jesteśmy nadzieją, na którą czekaliśmy. Ale skoro jesteśmy tą nadzieją na którą czekaliśmy, to czemu czekaliśmy tak długo, skoro wszyscy ciągle tu byliśmy?


Pacjenci cierpiący na S.R.O. z początku rzadko mówią głośno o swych wątpliwościach, jednakowoż, jak to się dzieje w klasycznym przypadku przeniesienia, wielu z nich odczuwa odrobinkę sympatii dla Hillary Clinton. Obserwują oni ponurą i mozolną wędrówkę jej kampanii od jednego zapadłego obszaru przemysłowego do drugiego – Siedzianą Sziwę [żydowski rytuał żałobny] amerykańskiej ziemi. Widzą, iż cała jej strategia polityczna zasadza się na czekaniu na prawybory w stanach nudnych jak ona sama.


Ludzie jej współczują. Czują się winni, ponieważ cały „komentariat" traktuje ją jak Richarda Nixona. Czy elity liberalne w ten sposób racjonalizują swą własną zdradę wobec niej? Czy Hillary to kolejna odchodząca w niepamięć Pierwsza Dama, odrzucona na rzecz pierwszego lepszego Mesjasza na pokaz?

W miarę jak Syndrom narasta, zaczynają padać pytania na temat samego Jaśniepana.


Barack Obama poprzysiągł przestrzegać zasad finansowania kampanii wyborczych z pieniędzy publicznych w okresie głosowania ogólnego jeżeli tak samo zrobiłby jego przeciwnik. Teraz jednakże Obama zaczyna się mocno zastanawiać nad daną przez siebie obietnicą. Dlaczego potrzebuje on porady swych doradców w takiej kwestii jak dotrzymanie słowa?


Obama twierdzi, iż praktykuje nowy rodzaj polityki, ale w takim razie dlaczego jego Political Action Commitee [komitet wyborczy, w skrócie „PAC"] władował aż 698,000 $ w kampanię wśród superdelegatów [establishment partii demokratycznej], jak donosi Center of Responisve Politics? Czy przekazanie Robertowi Byrdowi 10.000 $ jest tą „Zmianą, w którą możemy wierzyć" [hasło kampanii Obamy]?


Jeżeli Obama ceni sobie niezależne myślenie, to czemu jego głos jest zawsze najbardziej przewidywalnym liberalnym głosem w Senacie? Symulacja komputerowa „People for the American Way" zagłosowałaby w ten sam sposób, tyle że mniejszym kosztem.


A może powinniśmy być zaniepokojeni imponującą pewnością siebie Obamy?


Te i podobne wątpliwości doprowadzają cierpiących na S.R.O. do pytania, które jest już kompletnym szczytem świętokradztwa dla Obamo-maniaków – Jak właściwie miałaby nastać cała ta jedność, o której Obama tyle mówi?


Jak 47 letni nowicjusz zamierza zjednoczyć wysoce spolaryzowaną grupę 70-kilku przewodniczących komitetów [senackich]? Co się stanie, jeśli 261000 amerykańskich licencjonowanych lobbystów nie ujrzy światła, nawet po nałożeniu na nich rąk? Czy Pan-od-Zmian będzie miał wystarczająco dużo tupetu, aby zmierzyć się z grupami interesu wewnątrz swojej własnej partii – adwokatami, nauczycielskimi związkami zawodowymi, AARP [Amerykańskie Stowarzyszenie Emerytów, największe stowarzyszenie w USA]?


Gang Czternastu [grupa współpracujących centrowych senatorów z Partii Republikańskiej i Demokratycznej] osiągnął dwustronne porozumienie pomiędzy dwiema partiami odnośnie powoływania sędziów, ale Obama przesiedział to wydarzenie. Kennedy i McCain również wypracowali dwupartyjne porozumienie w sprawie imigracji. Obama wyłączył się z tych jego części, które były niewygodne dla związków zawodowych. 68 senatorów poparło ponadpartyjną umowę w sprawie FISA. Obama głosował przeciw. A jeśli byłby teraz prezydentem, to jak ten Wysoki Diakon Jedności naprawiłby pęknięcie, które poróżniło Izbę Reprezentantów w zeszłym tygodniu?


Ofiary S.R.O walczą z Obamo-krótkowzrocznością, czyli innymi słowy, niemożnością wybiegnięcia myślą poza Dzień Wyborów. Ale naprawdę fascynujące jest to: one nadal go lubią. Są świadome, iż większość podsycanej przez niego nadziei jest ulotna –a co więcej –wiedzą również, że on wie, iż jest ulotna.


Niemniej jednak, sam fakt, iż mogą dzielić ten wspólny sen to wciąż jest coś. Po tym jak czar pryśnie oraz przyjdzie czas na szarą rzeczywistość, nadal będą wiedzieć coś o jego duszy, zaś on będzie wiedział coś o ich duszach. Rozumieją, iż każdy nowy prezydent będzie musiał stawić czoła gigntycznym przeszkodom. Przynajmniej ten kandydat zdaje się zmierzać w dobrym kierunku. Szum wokół Obamy jest rezultatem wyolbrzymiania jego sił i cnót, lecz nie ich symulowania.


Dotknięci Syndromem Rozczarowania Obamą nie są już tak poruszeni jego perorami. Gorączka opada. Jednakże, pewny niewidzialny związek z przywódcą wydaje się trwać w dalszym ciągu.


David Brooks
Op-Ed Columnist
New York Times
19. luty, 2008

Tłum. Marta Banaszak.

Brak komentarzy: