niedziela, 24 lutego 2008

E.J. Dionne Jr.: "Jak "nieukniona" została wymanewrowana?".

Co stało się z Hillary Clinton?

Ostatniej jesieni była „nieuniknioną" nominatką, której „machina"" przynieść miała masę gotówki i pchnąć ją do wczesnego zwycięstwa. Demonstrowała zawsze równowagę i wiedzę w debatach a liderzy partyjni ustawili się za nią, obawiając się czy załapią się na jej pędzący pociąg.

Ta opowieść miała feler od samego początku.. Jej kampania cierpi na poważne organizacyjne niepowodzenia, małe pomyłki, które nabrały większego znaczenia
i mylnych kalkulacji, które postawiły ją w sytuacji, gdzie aby przetrwać, musi pokonać Baracka Obamę w przyszłym miesiącu, zarówno Teksasie jak i Ohio.

Kluczowym niedociągnięciem już na początku tej opowieści jest uznanie. że kiedykolwiek istniała jakaś „machina Clinton", w rozumieniu dużej organizacji wyspecjalizowanej w zdobywaniu głosów wyborców. Kampanie Clinton zawsze były odgórnymi operacjami, skupionymi na przesłaniu i mediach. Clintonowie nie żyli nigdy w świecie kapitanów obwodów wyborczych.

Obama za to, został ukształtowany przez jego wcześniejszą pracę organizatora w Fundacji Obszarów Przemysłowych i jego działalność polityczną w Chicago , gdzie ludzie jeszcze wciąż mówią o członkach komitetów dzielnicowych oraz nadal czują sentyment do czegoś co nazywano "Organizacją".

Podczas gdy Clintonowie trwonili wielkie ilości gotówki na sondaże, media i inne narzędzia nowoczesnej kampanii, Obama połączył postmodernistyczną biegłość technologiach on-line ze staroświeckim organizowaniem.

Jego szacunek dla organizowania odpłacił się w stanach , gdzie delegaci wybierani są w prawyborach odbywających się na zasadzie spotkań ze zwolennikami [caucuses] niż prawyborach, gdzie głosuje się klasycznie za pomocą kartek [primaries]. Dotychczas w 11 stanach, gdzie odbyły się caucusy, Obama zdobył 247 delegatów, wobec 128 delegatów Clinton i różnica między tymi dwoma liczbami jest z grubsza porównywalna do ogólnego prowadzenia Obamy w głosach uczestników konwencji partyjnej.

Sztab Clinton ma rację, kiedy argumentuje że wysoko sytuowani ludzie , którzy popierają Obamę chętniej chodzą na prawybory [caucuses] niż pracujących na nocnych zmianach mniej zamożni entuzjaści Clinton . Ale w wielu stanach, gdzie odbywają się prawybory [caucus ], pieczołowita praca dała Obamie ogromny margines zwycięstwa, który pozwolił mu zdobyć dodatkową liczbę delegatów przy [proporcjonalnej] ordynacji partyjnej.

Zdobywając pieniądze na koszty kampanii, a widać obecnie jasno, że Obama nie tylko wydawał swoje pieniądze rozsądniej, zaadaptował się on również lepiej do nowych reguł politycznego fundraisingu [skutek tzw. McCain-Feingold Act, który miał ograniczyć wpływ wielkich pieniędzy od grup interesów na politykę – przyp. red.].

Obama przejął osiągnięcia Howarda Deana z 2004 i przeskoczył z nimi dalej o parę generacji pod względem rozmiaru i wyrafinowania. Ma on ogromną pulę małych współpracowników , którzy dają mu raz po raz skromne kwoty, mniej więcej tak, jak osoby wrzucające datki na tacę w Kościele. Ponadto wykorzystał on grupę ludzi zajmujących się pozyskiwaniem funduszy dobrze przystosowanych do nowych reguł, ograniczających sześciocyfrowe miękkie finansowanie

Oprócz pierwotnych grzechów obozu Clinton, były też pomyłki, które zdarzają się w długich kampaniach. Po znakomitych, bezbłędnych wystąpieniach w debatach w 2007 r., na spotkaniu 30 października Clinton zaprezentowała zagmatwaną odpowiedź na pytanie o prawo jazdy dla nielegalnych imigrantów. Ten pojedyncze potknięcie okazało się kosztowne.

Następnie przyszła wielka pomyłka co do tego, jak należy wykorzystać Billa Clintona

Tak długo jak pozytywnie mówił on o swoich dokonaniach i zdolnościach swojej żony, budził ciepłą nostalgię. Jednak kiedy zaczął gonić za Obamą, zwłaszcza w Południowej Karolinie, sprawił że nie tylko odwrócili się od niego długoletni przyjaciele ale również pomógł skonsolidować głosy Afroamerykanów przy Obamie. Karolina Południowa była Waterloo Hillary Clinton o czym świadczą liczby: Przed Karoliną Południową, sondaże krajowe dały jej nawet 15-20% prowadzenie; podczas „Super Wtorku" , jej przewaga niemal zniknęła.

Poważniejszy jej problemem, który musi rozwiązać, jeśli ma być lepsza od Obamy w kluczowych prawyborach 4 marca, odbija się to w próbach znalezienia przesłania, celu i głosu dostosowanego do panującego w amerykańskiej polityce nastroju dezorientacji, wyhodowanej na frustracji późniejszymi latami rządów Busha.

Oczywiście, Obama jest inspirujący, ale jednak w szczególny sposób: Jego przekaz jest stały od czasów jego wspaniałej przemowy 10 listopada na kolacji Demokratów w Iowa. Jest on mniej konkretny jeśli chodzi o polityki publiczne, niż w opisywaniu frustracji, których doświadczają wyborcy - Bushem, Waszyngtonem, podziałami, partyjnością. Jego spójna obietnica zmian nie jest po to by przeprowadzić szczegółowy program, ale by zmienić nastrój i styl polityki.
Hilary Clinton zaoferowała doświadczenie i przemyślane polityki publiczne. To mogłoby wystarczyć, ale w jakimś innym roku wyborczym. Kiedy jednak pojawia się większy, poważniejszy temat, jej kampania zaczyna być wszystkim po trochu.

Że kampania Clinton ma trudność w ustaleniem przekazu, widać po tym, że jej slogany ciągłe się zmieniają. W ostatnich tygodniach prezentowano nam jeden transparent po drugim: "Duże Wyzwania, Rzeczywiste Rozwiązania", "Pracując dla Zmiany, Pracując dla Ciebie/Was," "Gotowa na Zmianę, Gotowy by Przewodzić" i "Rozwiązania dla Ameryki".

Obama trzyma się z ufnością sloganu "Zmiana, w którą możemy uwierzyć". Hilary Clinton musi albo sprawić, że wyborcy przestaną wierzyć w zmianę, którą Obama obietnice, albo stworzyć im alternatywną Wielką Ofertę , w którą mogliby uwierzyć bardziej.

E. J. Dionne Jr.Piątek, 15. Lutego, 2008; A21
Washington Post

Tłum. Katarzyna Młynek

Brak komentarzy: